„Bad Saint”, pierwszy tom trylogii Moniki James, uzależnia i przyspiesza bicie serca. Mroczna sieć zależności między ofiarą a porywaczem została utkana z wyjątkowym wyrafinowaniem. Dla miłośniczek bad boyów, mrocznych romansów i zaskakujących zwrotów akcji.
Nosi imię, które oznacza świętość, ale przynosi tylko piekło.
Ktoś brutalnie przerywa miesiąc miodowy Willow. Związana i zakneblowana zostaje uprowadzona w nieznanym kierunku. Jej porywacz ma jasny cel, ale też jest w nim coś fascynującego. Willow nie potrafi znaleźć sensu swoich emocji. To, co rozgrywa się między nimi, balansuje na granicy bólu i przyjemności, piekła i nieba.
Muszę przyznać, że mnie z całej tej książki najbardziej podobało się jej wydanie: okładka, grzbiet, detale przy rozpoczęciu każdego rozdziału.. Uważam, że jest piękna! Z tym że na tym jej zalety się kończą.
Pierwsze 200 stron strasznie mi się dłużyło, czytałam je nie odczuwając przy tym absolutnie żadnych emocji. Dopiero od 200 strony, książka nieco bardziej mnie wciągnęła, chociaż dalej nie mogę powiedzieć, że była to jakaś super lektura.